ENG
   PL

Tymoteusz Lekler   »
FOTOGRAFIA




Ślady

Tymoteusz Lekler to artysta o dużym i cenionym dorobku, a przy tym ciągle poszukujący. Imperatyw „poszukiwania” wymusza na nim wędrówki po świecie, zarówno tym fizycznym, znaczonym odwiedzinami różnych - niekoniecznie „atrakcyjnych” - poruszających miejsc, ale także poszukiwań w obrębie medium fotografii, co rodzi ewolucję jego artystycznych manifestacji.

Jedna z serii fotografii Tymoteusza Leklera nosi tytuł Nieważne, gdzie jestem. To bardzo symptomatyczne i ważne dla interpretowania prac fotografa. Dobór motywów i sposób ich pokazania wskazuje na nadrzędny cel artysty – stworzenia inspirującej pracy, która zachowywać będzie przy tym reguły plastycznego kształtowania; tu przeniesione zostają one w krainę światła i cienia. Fotografie mogłyby być wykonane wszędzie, ale… zostały wykonane w określonym miejscu, bo tam właśnie doszło do zestrojenia cech, widocznych potem w obrazie fotograficznym.

Artysta wędruje po świecie, ale niezależnie od tego, gdzie się akurat znajduje, szuka „tych miejsc”, „tej atmosfery”, „tych przypadków”. Prozaiczne wyimki naszego otoczenia – fragmenty ulic, ściany domów, rusztowania, metalowe konstrukcje są pozornie niegodne, by je uwieczniać. Wybory artysty ujawniają nam ich niedostrzegane pierwotnie atrybuty.

Większość z prac, które można określić jako „czysto abstrakcyjne”, nie domaga się żadnych wyjaśnień. Wzbudzają podziw samym, opartym na wnikliwej obserwacji, wyborze elementów, ich proporcji i wielkości, ich barw i faktur, oddaniu gry światła i cienia na powierzchni.

Czasem pozbawione koloru kadry wzbogacone zostają w nich o dodatkowe barwne wtręty, które stają się źródłem podziałów płaszczyzny, inicjują napięcia. Można te dzieła klasyfikować, przyporządkowywać, przywoływać historyczno-plastyczne punkty odniesienia (konstruktywizm, sztuka konkretna, dadaizm), wyznaczać perspektywę odbiorczą. Wykorzystanie arkuszy blachy aluminiowej jako podkładu, postawienie na duże formaty przydają tym fotografiom chłodnego, „industrialnego” charakteru, właściwego pracom, których forma kieruje nas w stronę świata abstrakcji. Fotografie te są pełne paradoksów. Oddziałują bowiem niemal jak dzieła sztuki konkretnej, choć stanowią elementy widzialnej, rozpoznawalnej rzeczywistości. Dalekie są od abstrakcji, ale stają się składowymi geometrycznych kompozycji. Za sprawą wyboru artysty i jego magicznych zabiegów.

W pewnej chwili Tymoteusz Lekler zapragnął odejść nieco (w sensie dosłownym i przenośnym) od tej praktyki. Choć w dalszym ciągu nie zamierzał być „realistą”, który daje jedynie portrety natury, to zdecydował się na osłabienie działania czynnika abstrakcyjnego. W fotografiach pojawiło się więcej detali pozwalających identyfikować rzeczywistość, przestrzeń stała się bardziej aluzyjna. Artysta wprowadził więcej koloru. W pracach tych nadal rządzi jednak „obraz”, a nie „narracja”. Wykształcenie plastyczne autora, widzenie malarza wpływa na dobór kadrów, uwrażliwia na tkwiące w nim aspekty plastyczne, kontrasty, rytmy. Kompozycje są wielowarstwowe. Zaskakujące złożenia płaszczyzn, choćby tych z elementami konstrukcji wcinającymi się w zasadniczy plan czy motywami przyrody „przysłaniającymi” widok stanowią o przestrzenności i głębi. Wiele z dużych prac dzięki dodatkowym zabiegom technicznym nabiera niemal impresjonistycznej natury.

Ich zróżnicowana i niepokojąca faktura jest w nich jednym z najważniejszych środków wyrazu.

Ludzka obecność w fotografiach Leklera manifestuje się jedynie drobnymi – choć znaczącymi – śladami, częściej zniszczenia niż rozwoju. Człowiek, nawet jeśli pojawia się w kadrze, to jest jakby nie na miejscu, działa wbrew funkcji przestrzeni. Odwiedzane miejsca ujawniają twórcy swoje tajemnice. Trzeba uważnego wzroku artysty, wielu godzin poszukiwań, aby odkryć miejsca, które wnikliwemu obserwatorowi przekażą wiedzę na temat klimatu, sposobów życia ludzi, ich losów, wpływu historii na ludzkie losy. Zaskakujące jest to, że w pracach Tymoteusza Leklera dzieje się to nie dzięki trikom reporterskim, oczywistej anegdocie realistycznych przekazów, ale w kompozycjach określanych przecież jako „abstrakcyjne”, w których elementy składowe użyte zostają nienarracyjnie. Kilka „kropek” (śladów po kulach), zamurowany prostokąt po oknie (ale z widoczną poniżej plamą po dymie z komina), parę desek, tworzących kompozycje poziomych i pionowych linii (ale odgradzających nas, żyjących współcześnie, od świadectw antycznej przeszłości) współtworzy obrazy dalekie od pozbawionych uczuć, wyspekulowanych układów elementów na płaszczyźnie. To różni nowe fotografie artysty od wykonanych przecież całkiem niedawno „starszych” prac, w których te czysto plastyczne zależności odgrywały większą rolę. Wybrane przez twórcę motywy dają dziś, w większym stopniu niż dotychczas, świadectwo kultury, historii, losu.

Wiele z utrwalonych przez fotografa przestrzeni to już „nie-miejsca”. Są poranione, biedne, schyłkowe. Opuszczone przez ludzi, niewykorzystane, poddane działaniu czasu i klimatu, straciły swoją kulturotwórczą rolę. Nikt już nie planuje w nich jakiejkolwiek aktywności, nie zapowiadają one jakiejkolwiek ciągłości, zakorzenienia, przywiązania. Jednym ze słów kluczowych staje się „porzucenie”.

Fotografiami rządzi wszechobecna pustka jako jakość emocjonalna i semantyczna. Odczucia (chłód, żal, wyparcie) są ważne. Ważniejsze niż konkretne znaczenia, które chcielibyśmy nadać kompozycjom. Fotografie ujawniają, do jakiego stopnia przestrzeń i jej elementy kryją jeszcze w sobie ślady tego, „co było”.

W pracach trudno rozpoznać Wenecję, Berlin czy Szczecin. Bo Lekler nie fotografuje Wenecji, Berlina czy Szczecina. Fotografuje smutek i zdziwienie, szarość i nieoczywiste piękno (choćby wyrażające się w zestawie elementów, które na co dzień budzą raczej niechęć czy strach). Nie tworzy dokumentacji „oficjalnej”, a „prywatną”.

Dotyczy to całej, bogatej twórczości artysty. Także w jego – coraz rzadszej już – fotografii komercyjnej odnajdziemy celowe działania, które wymykają się poza granice tego, co doskonałe, uładzone i konwencjonalne. Szorstkość, nietypowość, czasem przypadek, powodują, że prace Leklera chce się oglądać. To nie są fotografie, które szybko mijamy podczas wystawy. Zawierają w sobie niespodzianki, nieoczywiste detale i „to coś”, jakąś atmosferę, która przyciąga i każe patrzeć.

Artysta przez lata brał udział w bardzo licznych wystawach indywidualnych i zbiorowych. Sposób eksponowania jego fotografii zależny był często od wielkości i proporcji wnętrza, miejsca jakie zajmowały jego prace wobec innych dzieł, od nastroju, światła panującego w sali. Wystawa ostatnich prac jest „zaprojektowana”.

Fotografie pokazywane są w charakterystyczny, przemyślany sposób, zestawione w ramach po dwie. To sąsiedztwo jest nieprzypadkowe i już niezmienne. Dzięki założonemu, celowemu komponowaniu par fotografii podczas ekspozycji łatwiej można rozpoznać intencje twórcy, obecne w jego pojedynczych obrazach. Komponowaniem tych kadrów rządzą oczywiście swoiste motywacje, ale zestawienie ich w pary ujawnia dodatkowe, specyficzne zależności, łącząc niemal metafizycznie miejsca, które są od siebie fizycznie bardzo odległe.

Ciekawe jest wyszukiwanie kluczy, które rządzą takimi zestawieniami. Na pewno znaczącą rolę odgrywa tu wspomniany już instynkt i wiedza wykształconego plastyka. Twórca zauważa w pracach skupiające uwagę napięcia dotyczące konstrukcji, relacji kolorystycznych, liniowych, dostrzega zbliżone motywy obrazowe, podobny nastrój. Rozliczność skojarzeń i konieczności powoduje, że w konkretnych pracach dostrzeżemy czasem zarówno kontynuację, podobieństwo, albo przedłużenie koncepcji plastycznej, jak i kontrast, przeciwieństwo widoczne w kolorze, fakturze, rodzaju wywoływanych emocji. Jest też wiele zestawień, które oddalają się od czystej plastycznej spekulacji; mają charakter intuicyjny, emocjonalny, a przy tym są bliższe odbiorcy, który sam może szukać ukrytych powiązań i własnych uzasadnień.

Sposób, w jaki Tymoteusz Lekler przygląda się światu, ujawnia jeszcze coś. Coś, co jest poza samym warsztatem artysty, jego preferencjami, osobistymi intencjami i imperatywami. Zjawisko to dotyczy nas wszystkich, dotyka sposobu w jaki percepujemy świat, żyjąc w czasach ciągłego pośpiechu, niedoczasu, powtarzalności, standardów i konwencji.

Wielu z widzów, mimo że na zdjęciach Tymoteusza Leklera ogląda obiekty znane im od lat, a nawet mijane codziennie w miejscach, w których żyją, nie rozpoznaje ich na fotografiach. Wizje budzą zaskoczenie, niedowierzanie. W naszych obecnych przyzwyczajeniach odbiorczych nie ma miejsca na zatrzymanie się, wnikliwy ogląd, refleksję. Trzymany przed oczami obiektyw aparatu wymusza na nas inny stosunek do przestrzeni czy obiektu. Fotografując dostrzegamy szczegóły, które powodują, że rzeczom przydajemy życia, tożsamości, ducha.

Niektóre z takich detali sam artysta odnajduje dopiero na ekranie monitora albo na płaszczyźnie wykonanej już odbitki. Trudno dostrzegalne znaki - symbole, plamy, napisy, to ślady ludzkiej ekspresji, które zerwały już swe – realne - związki z podłożem, choć nadal w nim tkwią. Włącza się w ten przekaz także sama natura przedziwnymi ingerencjami w podłoże, w krajobraz. Przeszłość mówi do nas tajemnym językiem śladów.

Dariusz Leśnikowski



KATALOG



HOME | NOWOŚCI | WYSTAWY | ARTYŚCI | KONTAKT