ENG
   PL

Marek Domański   »
między-miejsca | in-between places





Między-miejsca

Stare opuszczone fabryki straszące oczodołami okien, zabite deskami niegdysiejsze miejsca ludzkiej pracy, budynki – w większości zasłonięte murami, parkanami albo gęstwinami chwastów, puste parki i parkingi, pejzaże blokowisk, kwartały kamienic drżące nie tyle od przejeżdżających tramwajów, co ze strachu przed wyburzeniem.

Czyżbyśmy oglądali wyrastający z fascynacji urbanistyczną estetyką oryginalny portret miasta? Odpowiedź najprostsza, ale chyba nie do końca prawdziwa. Podejmowane przez fotografa Marka Domańskiego decyzje poddają w wątpliwość dosłowność i jednoznaczność powstałych obrazów.

Wydaje się, że seria jego prac wpisuje się w – coraz częściej podejmowany obecnie – dyskurs na temat związków człowieka z otaczającą go przestrzenią. Konstatacja ryzykowna, bo przecież w fotografiach Domańskiego nie zobaczymy obrazu człowieka. Jedyny ślad jego obecności jest zatarty; nieostra, rozmyta, skonfundowana postać próbuje wymknąć się z kadru, jakby czując, że jest tu… nie na miejscu.

M i e j s c e . To pojęcie, które kiedyś wiązało się z przestrzenią nacechowaną społecznie, w której rodziło się i wyrastało poczucie identyfikacji, a także więzi i bezpieczeństwa. W akcie opisu i klasyfikowania miejsc ważne są nie tylko – pozostające „poza człowiekiem” – relacje przestrzenne, lecz w większym jeszcze stopniu to, co wypełnia je energią: indywidualne i zbiorowe – mniej lub bardziej zrytualizowane – praktyki, codzienne doświadczenia, sfera przekonań. W percepcji miejsc nie jest najważniejsze zrozumienie ich fizyczności, ale odczucie „bycia” w nich i doświadczenie nadanych im wcześniej znaczeń.

Zastanawiając się, jaki jest status ontologiczny uwiecznionych przez Marka Domańskiego obiektów, możemy stwierdzić, że przynajmniej kilka z nich, jeśli wziąć pod uwagę dyskurs kulturowy naświetlający problem istnienia miejsc i nie-miejsc (Marc Augé), mogłoby zająć pozycję po stronie tych pierwszych. Wznoszące się do góry kolejne kondygnacje bloków wypełnione są przecież ludźmi, także tymi dumnymi z – wielopokoleniowego już – bycia w jednym… miejscu. Ale czy możemy to pojęcie interpretować jeszcze inaczej niż tylko jako fizyczne przebywanie w tej samej przestrzeni? Czy da się tu mówić o zakorzenieniu, zadomowieniu, kształtowaniu lokalnej tożsamości?

Polityka zasiedlania mas ludzi w wypranych z piękna i oryginalności regularnych formach przestrzennych uprawiana w „minionej epoce” nie zakładała potrzeby używania określeń w rodzaju: to takie piękne miejsce…, to jest nasz dom... Wydaje się, że to nie są miejsca, ani tym bardziej nasze miejsca. Może więc tylko jakieś niby-miejsca? Przestrzenie te zawsze cechowały: obcość i przepływ, nigdy nie było w nich także koniecznego naturalnego zakorzenienia, mimo – twierdzących, że jest inaczej – propagandowych frazesów.

Na bliższe tradycyjnemu pojmowaniu miejsca widoki łódzkich kamienic nakładają się sieci trakcji tramwajowych, siatki ogrodzeń, podpory znaków komunikacyjnych, rzędy cegieł w murze; oglądamy te budowle niby w fotograficznym zbliżeniu (choć w pełnym planie), ale równocześnie jakby z daleka, bez możliwości utożsamienia się z nimi. Dziś w tych budynkach także dominuje zjawisko przepływu, łatwiej tu o ruch niż o zakorzenienie, coraz częściej brak w nich oswojenia, poczucia jedności człowieka i miejsca, w którym przebywa.

Budowle takie tracą powoli status bliskich człowiekowi siedlisk, upodabniając się do traktowanych jako nie-miejsca przestrzeni, w których przebywamy zmuszeni charakterem i tempem współczesnego życia, przestrzeni w których nie zachodzą żadne istotne relacje społeczne i kulturowe, miejsc takich jak: lotniska, autostrady, centra handlowe, hotele, dworce czy terminale komputerowe. Codziennie odwiedza je co prawda bardzo wiele osób, ale nic ich ze sobą nie wiąże, nawet interakcje mają zazwyczaj charakter bezsłowny.

Większość fotografii Marka Domańskiego prezentuje przestrzenie publiczne. Są wśród nich: fabryki, hala sportowa, zajezdnia tramwajowa czy stacja benzynowa – z założenia wpisujące się w kontekst nie-miejsc. Mamy do czynienia z obiektami wypełnionymi kiedyś przez ludzi; niektóre mogły być naznaczone bliskością (nie-miejsca nigdy nie są nie-miejscami do końca) – dziś oglądamy je jako stare, odrapane, opuszczone budynki z zamurowanymi oknami, pozbawione tożsamości, ciche i samotne o świcie, odgrodzone murami, bez życia i tego wszystkiego, co kiedyś mogło powodować rodzaj zakorzenienia. Przechodzą w ciszy na stronę wspomnienia, z daleka pobrzmiewa tylko echo dawnych relacji, jakie w nich zachodziły. Stają się podwójnie nie-miejscami: raz z racji swojego charakteru, drugi raz z powodu swojego upadku, w większości bez szans na odnowienie więzi i zapełnienie ich energią. Na swoje nieszczęście nie mieszczą się także w ramach obowiązującego kulturowego modelu hipernowoczesności.

Oglądanie zdjęć Marka Domańskiego wywołuje w nas odczucie swoistego zawieszenia czasu – obiekty reprezentują rodzaj „wiecznej teraźniejszości” (Paul Ricoeur), przywołują kategorię „bezczasowego czasu” (Manuell Castells). Nie-miejsca istnieją poza tradycyjnie rozumianym czasem i przestrzenią, jak w moralitecie. Współczesny Everyman porusza się w podobnych do siebie przestrzeniach, coraz trudniej mu uchwycić różnice między tym, co bliskie i obce, przyjazne i niebezpieczne, indywidualne i zestandaryzowane.

Coraz więcej tradycyjnych przestrzeni i wypełniających je obiektów przechodzi na „drugą stronę”. Ich istnienie, ich losy mają wpływ na nasze odczuwanie linearnej ciągłości czasu, a właściwie procesu jej rozbicia – nie widzimy w nich zmienności i w efekcie czas zaczynamy odczuwać fragmentarycznie. Patrząc na sfotografowane przez Marka Domańskiego opuszczone fabryki, zakłady rzemieślnicze, coraz bardziej tymczasowe lokale w zabytkowych kamienicach zdajemy sobie sprawę z nieciągłości przepływu energii, z braku związków zachodzących między zdarzeniami kulturowymi.

Typowy dla twórczości łódzkiego artysty dystans i dyskretne poczucie humoru pozwalają mu dostrzec wśród elementów przestrzeni te, które dają pozór jej oswojenia, są świadectwami buńczucznych, ale bezskutecznych prób zadomowienia się, przejęcia we władanie (choćby tylko emocjonalne) fragmentów krajobrazu. Umieszczone w nim przedmioty – dekoracyjne gadżety, przejawy ingerencji czy kontroli nad miejscem, takie jak przyszpilony do muru wielki plastikowy korpus kurczaka czy pochylająca się nad ławką w parku postać dinozaura, a wcześniej, w innych cyklach, barwne dekoracje budek – kiosków handlowych czy pomalowane kolorowo elementy konstrukcji przemysłowych to swoiste znaki „własności”, manifestacja potrzeby podtrzymywania związków z miejscem.

Zabiegi formalne i techniczne podejmowane przez Marka Domańskiego nie implikują w procesie odbiorczym narzuconego przez twórcę naddatku interpretacyjnego. Obiektywność jego przekazu wynika z redukcji oraz oszczędności działań. Twórca za każdym razem wybiera zbliżone warunki ekspozycji: porę i oświetlenie. Wspólny ton wszystkich fotografii osiąga także dzięki zabiegom w ciemni, redukując to, co nad wyraz efektowne plastycznie, co mogłoby sugerować dodatkowe obszary interpretacyjne, co wynosiłoby daną odbitkę ponad inne.

Chodzi o uzyskanie jednolitej jakości ekspresyjnej, podobnej atmosfery. Prostota i podobieństwo kompozycji (symetria formalna i tematyczna), skupienie się na centralnym motywie, jego wyraźne wyeksponowanie – to zabiegi dalekie od inscenizowania przestrzeni i chęci narzucenia „odpowiedniej” postawy interpretacyjnej.

Najbardziej znaczący dla tych neutralizujących działań jest fakt wykonywania odbitek stykowych i reprodukowania ich w publikacjach w skali 1:1. Artysta uwiecznia te miejsca jako anonimowe, pozbawione ludzi, gdy funkcja chwilowego zakorzenienia jest zawieszona; wtedy najlepiej demaskuje ich charakter, odsłania ich prawdziwą naturę. Naturę mikroświatów zamkniętych granicami spojrzenia i światłem.

Marek Domański nawiązuje w tych pracach także do swojej idei „miejsc niewidzialnych” – czyni je ponownie widzialnymi, ale czy jest w stanie choć na chwilę uczynić je znów prawdziwymi miejscami? Może czyni je nimi już sam gest artysty, który nadaje im znaczenie i podjętym aktem twórczym wrzuca je ponownie w przestrzenie obszarów kulturowych… Z drugiej strony współczesność definiuje ruch, zmiana, przepływ. Obiekty fotografowane przez Marka Domańskiego prezentują nam się w starannie zakomponowanej statyczności, wiecznym trwaniu w teraźniejszości.

W jakimś sensie przestają należeć do strumienia zdarzeń współczesności. Stoją na ich uboczu. Często znajdują się w sytuacjach granicznych, są miejscami i nie-miejscami równocześnie, albo miejscami, które już dawno straciły ten status, a nie są zdolne do jego odzyskania. Prawdziwe miejsca nigdy nie są niczyje i nigdy nie są skończone, zamknięte; podlegają nieustannemu procesowi stawania się. Współczesne miejsca (a właściwie niby-miejsca) poddają się impetowi supernowoczesności, nawet ich definicje i charakterystyka eksponują przede wszystkim to, co dynamiczne i zmienne.

Te dostrzeżone i wybrane przez artystę nie wpisują się w ten nurt. Przestały być tym, czym były, a nie mają chyba szansy na kontynuację. W tym sensie stoją obok lub pomiędzy. Również w kontekście upływu czasu ewokują jego fragmentaryczność, a nie ciągłość.

Zdezorientowane, wykluczone, stanowią być może nową kategorię, kategorię między-miejsc, wyznaczaną przez niepewność ich przestrzennego statusu, brak przekonującego zdefiniowania ich specyfiki, wyrzucenie ich poza ciągłość linearnego upływu czasu, niemożność jednoznacznego określenia ich kulturowego zakotwiczenia. Jak się wydaje, to ta właśnie idea została przyobleczona przez Marka Domańskiego w szczególną, skromną szatę fotograficznej formy

Dariusz Leśnikowski



KATALOG



HOME | NOWOŚCI | WYSTAWY | ARTYŚCI | KONTAKT