PL |
|||||
WŻARŁ SIĘ WE MNIE BÓL... PRÓBY LITERACKIE ABRAMA CYTRYNA pod red. DARIUSZA LEŚNIKOWSKIEGO, KRYSTYNY RADZISZEWSKIEJ i EWY WIATR BOLEŚĆ
Wżarł się we mnie ból i tłoczy. SZALEŃSTWO WOJNYPRZYGODY HANECZKI W OGONKU PO KIEŁBASĘ(...) Ciotka Mania (tak zwała się opiekunka sieroty) wychodziła z izby wczesnym rankiem do pracy, a Haneczka pozostawała samotna w mieszkaniu. Obserwowała szykującą sobie śniadanie ciotkę z odrazą prawie; jej długie, dziwne palce drżąc chwytały rozkrojone kawałki chleba i nos obwąchiwał je bezcelowo. Kropelkę oliwy, która skapnęła na stół, zlizywała chciwie językiem. Przygotowawszy się do odejścia, zostawiała dziewczynce całą górę nudnych zleceń: Pamiętaj, dziś może być mięso! Zajrzyj do kooperatywy, może jest pietruszka na książeczkę warzywną. Pamiętaj! Pamiętaj! A "do widzenia" nigdy, odchodząc, nie mówiła. Gdy odchodziła, małej spadał kamień z serca i czuła się wolna, choć samotna. Naprzeciw w oknach od świtu wrzała praca, szyby resortowe wyjątkowo nie zamarzły całkiem. Jedno okno, dziwnie czyste i nie zamazane, było jeszcze dość przezroczyste (podczas gdy reszta miała na sobie grubą warstwę mroźnych rysunków), toteż dziewczynka mogła swobodnie obserwować pracę akordowych maszynistek. Często wpatrywała się w ciotkową twarz na przedwojennym obrazie. Pełna, dobra, nalana Mania z potrójnym podbródkiem śmiała się do Hanki szeroko i życzliwie. Momentalnie przed oczyma dziewczynki stawało żółte, głodne monstrum i tworzyło wielki kontrast z dawnym swoim charakterem i obliczem. Jak zwykle sierota usiadła na taboreciku i wodziła [wzrokiem] za wprawnymi ruchami maszynistek. Chwilami odbiegała od szyby i obejmowała ramionami piecyk, rozkoszując się oddechem gorąca. Z początku nie czuła głodu. Tydzień temu miała jeszcze gettowy apetyt, ale tutaj niedawno znikł. Zupę ledwie mogła w siebie wchlipać, chętniej już jadła chleb, ale skąd go tu wziąć... Monotonnie mijały godziny, dłużyły się dni (i całe ludzkie życie). Zegar na stoliku tykał obojętny i wykonywał swój zwykły, szary obowiązek, posuwając wskazówki wedle czasu. Haneczce się zdawało, że on się żali, [kiedy indziej] znów że tęskni, płacze, krzyczy itd. "Głupie życie! Puste życie! Tik, tak, tik, tak." "Kooooperatywa!" wystukiwał zegar w mózgu dziecka. "Pamiętaj, zajrzyj! Tik, tak, tik, tak." Przed Haneczką zakołował okrągły chlebek i wpadł do rozwartych rączek. Białe ząbki wbijają się w [jego] miękkie ciało. Twardy chleb, nie można go zgryźć! "Daj go tu!" syczy ciotka Mania i zbliża się do niej. "Nie dam! Nie dam!" krzyczy [Haneczka]. Nos cioci zwiększa się, wydłuża, oczy robią się okrągłe, tragiczne, a palce przebierają, wiją się wężowato i zakręcają się koszmarnie. Hanka ucieka z chlebem przytulonym do piersi. Ciocia, wiedźma, goni sierotę. Palce zimne owijają się dookoła szyi, lód, strach, obłąkane oczy i... dziewczynka wypuszcza chleb, który toczy się i toczy, wreszcie znika wraz ze snem i jego koszmarem. Otwiera oczy, przeciera je i nagle przypomina sobie jędzowaty głos ciotki. "Pamiętaj! Zajrzyj do kooperatywy, pietruszka będzie..." Pospiesznie narzuca palto, chwyta karty, pieniądze i biegnie do kooperatywy jak obłąkana. Jest pietruszka? pyta zdyszana jakiegoś młodzieńca. Ten, ziewając, nie odpowiada. Jest pietruszka? krzyczy mu dziewczynka w ucho. Nie jestem głuchy. Nie, teraz już nie ma. Boże mój! szepnęła. A mięso? Nie wiecie, czy jest? spytała ponownie. Było odpowiedział nieubłaganie zapytany. A teraz? zapytała żałośnie. Dziecko głupie! Czemu dręczysz ludzi pytaniami? Mięso było, zamknęli laden i fertig! Wybiegła z kooperatywy, a w mózgu biły się gorzkie myśli: "Nie załatwiłam." "Nie przyniosłam." "Ciocia mnie zatłucze." Wpadła do znajomej, ponurej sieni i natknęła [się] na ciemną postać ciotki, która sklęła ją bezlitośnie. Ty mały bękarcie! Ty wyrzutku! Ja mam stać na trzaskającym mrozie, a ty sobie opuszczasz mieszkanie i klucza nie oddajesz sąsiadom. Dama się z niej porobiła! Klucz należy do niej, izba do niej! Cała gospodyni! piszczała cieniutko ciotka Mania. Wyrwała niecierpliwie klucz z ręki wybladłej Haneczki i przekręciła go w zamku. Drzwi się otwarły. Weszły. Słyszałam, że dziś było mięso, pietruszka, seler, doskonały dzień, odebrałaś? spytała. Nie odparła i pobladła jak kreda. Cooo?! wrzasnęła jak oparzona Mania. Dlaaczeego? wyrzuciła, strasznie przedłużając wyraz. Chwila milczenia. Odpowiedź: Bo... bo... bo zaspałam palnęła z nagła i zadrżała na całym ciele. Nie rozumiem. Co znaczy zaspałaś? Usiadłam na taborecie i zasnęłam. Acha! Acha! Ty łamago życiowa! Ty śpiochu. Teraz ja przez jej roztrzepanie mam głodować, mam cierpieć. Tupała butami o podłogę, pluła śliną obrzydliwie, wreszcie po piętnastominutowym ataku umilkła. Hanka poszła do resortu z bijącym jeszcze ze strachu sercem i wyczerpana. Ciotka rozwalona na łóżku patrzyła tępo w sufit i łykała ślinę. Potem (...) po cichu otworzyła pudełko z cukrem sieroty, bo swego już nie miała, i pochłaniała go stołowymi łyżkami, nieprzytomna z rozkoszy. Dziewczynka po powrocie z resortu nic nie mogła przełknąć, piła tylko zachłannie litrami czarną kawę. Co ci jest? spytała ją nagle ciotka, zaniepokojona jej wyglądem. Pić mi się chce. Pić! Może masz gorączkę? Mnie się chce jeść, a tobie pić, ha, ha, ha! zaśmiała się ochryple. Przyniosła Hance termometr od sąsiadów i rzekła: Zmierz sobie. Włóż. Mała wetknęła termometr pod pachę i usiadła na taboreciku. Minęło dziesięć minut. Ciotka wyjęła go i podniosła w górę do dziennego światła, wciskającego się oknem. Masz gorączkę, hm, hm, ładna historia, trzydzieści dziewięć stopni hm, hm. Niczego sobie wydatki i ambaras. Mijały dni. Gorączka nie spadała. Chora w łunach gorąca wiła się, skomląc jak szczenię. Ostatecznie ciotka Mania poszła po lekarza. Stwierdził zapalenie płuc w silnym stanie. Ładna historia! użalała się opiekunka. Trzeba ją lepiej odżywiać rzekł lekarz. Panie doktorze! Mnie, biednej kobiecie, żyjącej jedynie z racji Rumkowskiego, daje się pod opiekę takie dziecko. Musiałam się na to zgodzić, bo nikt nie chciał jej wziąć. Teraz taka choroba, takie wydatki. Wszystko z mojej kieszeni, bo ta mała przecież nie zarabia, jest uczennicą. Ja myślę, proszę pani, że najlepszym wyjściem będzie napisać do starego podanie z prośbą o przydzielenie talonu i użyczenie pieniędzy z kasy głównej odparł lekarz. I muszę też opisać w podaniu moją beznadziejną sytuację, żeby Prezes wniknął w moje warunki rzekła ciotka. Naturalnie! No, lekarstwa pani zapisałem, zawezwie mnie pani tak za trzy dni. Zobaczymy, jak płuca. Do widzenia! Do widzenia odparła opiekunka i stanąwszy przed łóżkiem chorej, spytała niepotrzebnie: No, jak się czujesz? Lepiej bąknęła sierota. Nie było lepiej, lecz znacznie gorzej. (...) Co teraz zrobicie, Maniu? pytała opiekunkę sąsiadka Szpic. No, cóż mogę uczynić dla niej? Sama ledwie zipię, oddawać nie mogę. Ach, to życie! narzekała w odpowiedzi. Ja ją radzę oddać do szpitala mówiła Szpicowa. Jeszcze nie teraz. Napisałam podanie, czekam na odpowiedź. Może coś otrzymam. Rzeczywiście, pewnie! przytakiwała Szpicowa. Chora spalała się coraz bardziej w pożarze gorączki. Odpowiedz nie nadchodziła. Haneczka leżała cicho, czasem tylko jęknęła głośniej, poza tym nic więcej. Twarzyczka jej malała z dnia na dzień, a oddech stawał się coraz krótszy. Nic nie jadła, na jedzenie patrzała z obrzydzeniem. Na pytania "Jak się czujesz?" odpowiadała "Lepiej." Nieświadoma swojej choroby, wymęczona ciągłością gorączki, powoli zamierała. Zamierała, nikła, chudła cicho, bez jęków, narzekań. Brakowało jej opiekuńczego skrzydła matki. Gorącego, matczynego pocałunku. Umierała bez pocałunku, bez specjalnej opieki i zupełnie nieświadoma śmierci. Nie poznawszy jeszcze życia, szła do ziemi, by więcej nie wrócić do żyjącego świata. Wyzionęła swój parszywy żywot i zostało ciało. Ciało bezużyteczne, niepotrzebne usunięto i zakopano. Ciocia Mania miała jeszcze tyle serca, że postarała się w Wydziale Pogrzebowym o małą tabliczkę z napisem: "Haneczka Gutman, lat 10." Potem wróciła do mieszkania, zaścieliła łóżko po trupie i zasiadła do śniadania. Zegar na stoliku tykał, mijały godziny. Wlokło się beznadziejnie życie, jak [wcześniej] żywot małej Haneczki. Dariusz Leśnikowski KOMENTARZ EDYTORSKI
Utwory Abrama Cytryna zamieszczone w tym zbiorze zostały przepisane
i zrekonstruowane na podstawie fotokopii rękopisów przekazanych przez jego
siostrę - Lucie. Oryginały, odnalezione przez Panią Lucie Cytryn-Bialer w mieszkaniu,
które zajmowali podczas pobytu w Litzmannstadt Getto, znajdują się w Wiesenthal
Center w Los Angeles. |
|||||
HOME | NOWOŚCI |
WYSTAWY | ARTYŚCI | KONTAKT |